Już początkowo moje wątpliwości wzbudziły napisy nazw cieni wewnątrz opakowania, których wcześniej nie widziałam nigdzie. Koniecznie chciałam mieć oryginalną paletę i dlatego kupiłam ją w Sephorze (na którego markę ma wyłączność), dlatego po chwilowych rozterkach zaczęłam się cieszyć z używania. Okazało się bowiem, że produkty z nowych serii mają już podpisane nazwy cieni, tak jak kolejne już edycję pachnących paletek. Uff..
Po długim wstępie, daję szybką ocenę: 4 minus/ 3 plus.
Tylko kilka cieni z palety jest mocno napigmentowanych, a jak już są to strasznie się osypują i najlepiej malować oczy przed nałożeniem reszty makijażu. Jak dla mnie za mało znajdziemy matowych cieni (4), jest kilka satynowych, ale również trzy brokatowe :Black Forrest Truffle, Candied Violet oraz Gilded Ganache! Co z tego że nazwy kusząco brzmią jeśli cień zaczyna się od policzka..
Dodatkowo maty Strawberry Bon Bon oraz White Chocolate mają fatalną jakość, nic nie zostaje na powiece..:(
Jedyną ogromną zaletą paletki jest oczywiście zapach czekolady, który jest genialny! Woń ta sprawia, że od razu nabieramy ochotę na makijaż oczu i podnosi się nam samopoczucie. Spróbowałam nawet trochę osypanych w palecie cieni i smak również jest słodkawy :)
Moje ulubione kolory na powiekach to Marzipan, Creme Brulle, Milk chocolate ( na załamanie fajny mat), Hazelnut, Salted Carmel i do wiosennych makijaży Candied Violet.
Podsumowując uważam, że cena palety jest stanowczo za wysoka jak na to znajdziemy w jej wnętrzu. Makeup Revolution, czy Inglot mają o wiele trwalsze, miekkie i nie osypujące się cienie, a cenę niższą. Tylko bez tego smacznego zapachu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz