Odkryciem roku 2014 były dla mnie cieliste kredki do oczu.
Nie wyobrażam sobie teraz makijażu bez nich. Pięknie rozświetlają i otwierają oko, maskują czerwone, zmęczone oczy, spojrzenie staje się świeższe i młodsze.
Wbrew pozorom cieliste kredki wcale nie są powszechnie dostępne, ponieważ większy wybór mamy wśród białych kredek niż beżowych. Pierwszą zakupioną była Manhattan Nude Couture o numerze 51D (ciekawostka: made in Brazil) w odcieniu beżowo- różowym, jedyna taka dostępna w Rossmannie.
Po większym rozeznaniu na rynku trafiłam na firmę Inglot o numerze 05. Okazało się, że jest lepsza w użyciu, nie taka tępa jak Manhattan, jednym pociągnięciem "płynie" po linii wodnej. Z pewnością jest o wiele bardziej trwała, spokojnie trzyma się minimum 8 godzin, natomiast poprzedniczka znikała po 2 godzinach.
Warto też wybrać polską firmę z Przemyśla (chociaż kredka wyprodukowana w Niemczech..) za ok 28 zł, niż francuską Coty za 18 zł.